E-mail, jeśli masz pytania, uwagi, pozdrowienia
Lubię Islandię
  • Start
  • Zorza polarna
  • Zwiedzanie
    • Mosfellsbær
    • Esja
    • Reykjanes
    • Złoty Krąg
    • Reykjavik
    • Baseny
    • Akranes i tunel
    • Gudrun i Jan
    • Poradnik
  • Smaki Islandii
  • Dziennik
    • 1. Pierwsze wrażenia
    • 2. Reykjavik i zorza
    • 3. Esja
    • 4. Reykjavik
    • 5. Złoty Krąg
    • 6. Wieloryb i maskonur
    • 7. Reykjanes
    • 8. Konie islandzkie
    • 9. Akranes i Mosfellsbær
    • 10. Ostatni raz Reykjavik
    • 11. Dzień polski
    • 12. The end
  • O nas
Mosfellsbær          I        Esja          I          Reykjanes         I          Złoty Krąg          I           Reykjavik           I            Baseny i Blue Lagoon          I           Akranes i tunel          I           Gudrun i Jan

Akranes i tunel

Wszędzie piszą, że to zwyczajne miasteczko. Lubię zwyczajne miasteczka. 

Jednak najciekawszą rzeczą z Akranes jest droga do miasta  z Reykjaviku. To 50 km ze stolicy, 35 z Mosfellsbaer. Wybieramy podróż autobusem nr 57, który pachnie daleką północą (autobus jedzie do Akurei!). Na naszej trasie trzeba już oddać kierowcy podwójny bilet. 

W połowie drogi przekopano pod oceanem Tunel Hvalfjörður. Droga prowadzi pod wodą przez 6 km. Tunel, który powstał 15 lat temu, skrócił trasę wijącą się wzdłuż poszarpanej linii brzegowej o całą godzinę. Przeprawę w skałach drążyły maszyny podobne do tych, jakie obecnie drążą Warszawę pod budowę II linii metra. Trasa między skałami w najgłębszym miejscu znajduje się 165 m pod powierzchnią oceanu! To bardzo bardzo klaustrofobiczne. Kiedy podzielę się później swoimi odczuciami z Gudrun, powie mi, że czuje to samo i w tunelu zawsze przekracza dozwoloną prędkość, jak najszybciej chce z niego wyjechać. Ale adrenalinka jest  :) 

W Akranes jest latarnia morska, a właściwie dwie, bo obok starej stanęła nowa. Niestety droga do latarni prowadzi przez portową dzielnicę, w której wyjątkowo cuchnie rybami. Wszystko świetnie znosiliśmy, ale do tej latarni dotarliśmy prawie biegiem.  Hákarl to fiołek przy tym zapachu. 

Ale latarnie były warte tego marszu. Jak wszystkie latarnie morskie, stały dumne, samotne, wytrwałe, jedna łypała na nas światłem, druga już uśpiona. Choć padało i było ślisko, zdecydowaliśmy się podejść do tej drugiej, nieczynnej już, po oblodzonych kamieniach. Nie wiem, czy to przypadek, czy miejscowi nas pilnowali, ale co kilka minut na wybrzeże podjeżdżał inny samochód, postał chwilę i wracał. Wyglądało to tak, jak mieszkańcy Akranes chcieli sprawdzić, czy nie powpadaliśmy do wody. 

W samym mieście roi się od starych domów. Zwykłe miasteczko? Co kilka kroków chatka-kawalerka z tabliczką np. "1920" zawieszoną nad wejściem. 

Gudrun opowiadała też, że w Akranes uwielbia robić zakupy obecna żona prezydenta. Nie zwiedzaliśmy sklepów, nie to nas interesuje, więc nie jestem w stanie tego skomentować, ale może będzie to istotna informacja dla fanów żony prezydenta. Przy okazji zastanawiamy się, dlaczego Islandczycy tak lubią swoje sklepy. Potem okaże się, że do niedawna nie mieli nic. Ich dzieje pod duńskim panowaniem trochę przypominają nasze polskie za komuny. 

Ale my jesteśmy dzikusy i dużo bardziej nas kręci stuletni, przytulony do innych dom.

Copyright © 2013 Strefa Obrazu. Wszystkie zdjęcia oraz teksty publikowane na tej stronie są objęte ochroną praw autorskich
Powered by Create your own unique website with customizable templates.