Mosfellsbær I Esja I Reykjanes I Złoty Krąg I Reykjavik I Baseny i Blue Lagoon I Akranes i tunel I Gudrun i Jan
Baseny i Blue Lagoon
Islandczycy kąpią się na zewnątrz cały rok
Uwielbiam ich za to.
Ale pierwsze wejście dla mnie było trudne. Bo jak to tak? Mam wziąć prysznic i wyjść w lutym na zewnątrz? Z mokrymi włosami? To co najmniej nierozsądne...
Ale pierwsze wejście dla mnie było trudne. Bo jak to tak? Mam wziąć prysznic i wyjść w lutym na zewnątrz? Z mokrymi włosami? To co najmniej nierozsądne...
Blue Lagoon
Może jest przereklamowana, ale nie można odmówić tej niedorzecznie błękitnej sadzawce uroku. Robi wrażenie. Woda na zdjęciach wcale nie jest poprawiana w Photoshopie. Naprawdę jest mleczno-błękitna.
Zwykły bilet do Błękitnej Laguny kosztuje 33 euro. Droższe opcje uwzględniają ręcznik do dyspozycji, masaże i co kto lubi.
Bilet jest ważny tak długo, jak długo czynna jest Błękitna Laguna. I tak jest na wszystkich islandzkich kąpieliskach, a nie jak w Polsce, bilety liczone na godziny.
Informacja dla tych, którzy jak ja, boją się zimna i momentu wyjścia na zewnątrz. Na Błękitnej Lagunie jest takie przejście dla zmarźlaków. Można jeszcze w budynku wejść do wody i wypłynąć na zewnątrz. Ale to jest kochani niezły obciach. Skorzystało z tego tylko kilka starszych pań. Wszyscy prawdziwi twardziele wychodzą wprost na zewnątrz i to nie zabija. Da się zrobić. Zaręczam o tym ja, pierwszy tchórz :)
Woda - wspaniale ciepła, miejscami gorąca, tam gdzie zbyt gorąca, są informacje.
Rzecz o której nie pomyśleliśmy - to są sole. Nie dość, że trzeba było zabrać butelkę wody ze sobą (inni o tym pomyśleli), to warto jeszcze było mieć w szatni krem do twarzy. Bo wprawdzie woda jest bardzo dobra dla skóry, ale ja wyszłam cokolwiek czerwona. Dużo się naczytałam o tym, że ta woda niszczy włosy i jeszcze kilka tygodni po myciu, ciągle są w kiepskiej formie. Przesada. Jedno, dwa umycia i włosy nie pamietają Błękitnej Laguny.
Na pragnienie zaradziliśmy, jak ostatnie snoby - kupiliśmy sobie po prostu piwo. Bar znajduje się bezpośrednio w wodzie. Brak kieszeni z pieniędzmi nie stanowi kłopotu, pani w barze odbija naszą elektroniczną bransoletkę-kluczyk - przy wyjściu obsługa po prostu dolicza cenę. W ten sam sposób można sobie kupić masaż albo spa. Cena piwa w Blue Lagoon nie odbiega od cen w lokalach w Reykjaviku, a nawet jest taniej niż w niektórych pubach (850 ISK czyli ~ 20 zł). Za to piwo w sytuacji wszechobecnego zasolenia smakuje jak woda na pustyni :)
Ciekawostka przyrodnicza - Błękitna Laguna znajduje się na półwyspie pełnym pól lawy i na dnie kąpieliska także są kamienie. Sól jednak pokrywa wszystkie ostre kamienie czymś, co przypomina z widoku lukier z pączków. W efekcie chodzi się po gładkiej powierzchni, a kamienie zdają się być pomalowane grubą farbą olejną. Są gładkie w dotyku, nie ma możliwości się o nie skaleczyć. W sumie niesamowite.
Fajnie, wszystko super, tylko co dalej? Obeszliśmy lagunę dwa razy. Woda w najgłębszym miejscu miała może 150 cm. Dla tych co lubią pływać nie jest to wielki rarytas, bo woda jest za słona, żeby zanurzyć głowę, nawet w okularach. Poza tym to jest raczej luksusowy resort, dziwnie byśmy wyglądali zasuwając w poprzek w naszych okularkach.
Wypiliśmy to piwo. Poleżeliśmy sobie w płytkiej wodzie na brzegu gawędząc ze spotkanymi Polakami (w Islandii jest bardzo dużo Polaków i mają tam bardzo dobrą opinię). Pookładaliśmy się tym solnym błotkiem.
Minęła godzina i kilka minut. Jedziemy dalej? Jedziemy dalej.
Moim zdaniem warto zobaczyć Błękitną Lagunę. Ale dla spragnionych wrażeń, nie warto planować na nią całego dnia.
Zwykły bilet do Błękitnej Laguny kosztuje 33 euro. Droższe opcje uwzględniają ręcznik do dyspozycji, masaże i co kto lubi.
Bilet jest ważny tak długo, jak długo czynna jest Błękitna Laguna. I tak jest na wszystkich islandzkich kąpieliskach, a nie jak w Polsce, bilety liczone na godziny.
Informacja dla tych, którzy jak ja, boją się zimna i momentu wyjścia na zewnątrz. Na Błękitnej Lagunie jest takie przejście dla zmarźlaków. Można jeszcze w budynku wejść do wody i wypłynąć na zewnątrz. Ale to jest kochani niezły obciach. Skorzystało z tego tylko kilka starszych pań. Wszyscy prawdziwi twardziele wychodzą wprost na zewnątrz i to nie zabija. Da się zrobić. Zaręczam o tym ja, pierwszy tchórz :)
Woda - wspaniale ciepła, miejscami gorąca, tam gdzie zbyt gorąca, są informacje.
Rzecz o której nie pomyśleliśmy - to są sole. Nie dość, że trzeba było zabrać butelkę wody ze sobą (inni o tym pomyśleli), to warto jeszcze było mieć w szatni krem do twarzy. Bo wprawdzie woda jest bardzo dobra dla skóry, ale ja wyszłam cokolwiek czerwona. Dużo się naczytałam o tym, że ta woda niszczy włosy i jeszcze kilka tygodni po myciu, ciągle są w kiepskiej formie. Przesada. Jedno, dwa umycia i włosy nie pamietają Błękitnej Laguny.
Na pragnienie zaradziliśmy, jak ostatnie snoby - kupiliśmy sobie po prostu piwo. Bar znajduje się bezpośrednio w wodzie. Brak kieszeni z pieniędzmi nie stanowi kłopotu, pani w barze odbija naszą elektroniczną bransoletkę-kluczyk - przy wyjściu obsługa po prostu dolicza cenę. W ten sam sposób można sobie kupić masaż albo spa. Cena piwa w Blue Lagoon nie odbiega od cen w lokalach w Reykjaviku, a nawet jest taniej niż w niektórych pubach (850 ISK czyli ~ 20 zł). Za to piwo w sytuacji wszechobecnego zasolenia smakuje jak woda na pustyni :)
Ciekawostka przyrodnicza - Błękitna Laguna znajduje się na półwyspie pełnym pól lawy i na dnie kąpieliska także są kamienie. Sól jednak pokrywa wszystkie ostre kamienie czymś, co przypomina z widoku lukier z pączków. W efekcie chodzi się po gładkiej powierzchni, a kamienie zdają się być pomalowane grubą farbą olejną. Są gładkie w dotyku, nie ma możliwości się o nie skaleczyć. W sumie niesamowite.
Fajnie, wszystko super, tylko co dalej? Obeszliśmy lagunę dwa razy. Woda w najgłębszym miejscu miała może 150 cm. Dla tych co lubią pływać nie jest to wielki rarytas, bo woda jest za słona, żeby zanurzyć głowę, nawet w okularach. Poza tym to jest raczej luksusowy resort, dziwnie byśmy wyglądali zasuwając w poprzek w naszych okularkach.
Wypiliśmy to piwo. Poleżeliśmy sobie w płytkiej wodzie na brzegu gawędząc ze spotkanymi Polakami (w Islandii jest bardzo dużo Polaków i mają tam bardzo dobrą opinię). Pookładaliśmy się tym solnym błotkiem.
Minęła godzina i kilka minut. Jedziemy dalej? Jedziemy dalej.
Moim zdaniem warto zobaczyć Błękitną Lagunę. Ale dla spragnionych wrażeń, nie warto planować na nią całego dnia.
Baseny
Baseny są tanie i popularne jak budki z hod-dogami.
Bilet kosztuje ok 500-600 ISK (ok. 13 zł) i można sobie pływać do końca dnia.
Tak, to prawda, że na islandzkich basenach, przed wejściem do pływalni trzeba wziąć prysznic nago. I zazwyczaj nie ma zamykanych kabin. Trzeba schować pruderię do kieszeni i zachowywać się tak jak wszyscy. W przebieralniach wiszą zresztą plakaty z narysowaną sylwetką człowieka i zaznaczonymi punktami, które należy dokładnie umyć - gdyby ktoś miał wątpliwości. Są też informacje, m.in. w języku polskim (na szczęście, nie tylko po polsku :)
Islandczycy po prostu zbiorowo dbają o czystość powyżej stóp. Nawiązanie do stóp nie wzięło się bez powodu. Nikt tam nie używa klapek kąpielowych. W Polsce klapki są nieodłącznym elementem każdego basenowego pływaka. W Polsce też obowiązkowo przechodzimy przey wanienkę z wodą (odkażającą?) pomiędzy basenem a prysznicem. Ja pierwszego dnia wzięłam klapki tylko po to, żeby biegać z nimi w rkach po pływalni i szukać dla nich miejsca.
Nie pieszczą się za bardzo nad sobą. Sporo na basenach matek z dziećmi. Dzieciaki biegają na zewnątrz całe mokre, w mokrych włosach. W lutym, podkreślam. Padał śniegodeszcz, wiał wiatr. Mam wdrukowane w głowie, że nie wolno wychodzić na podwórko z mokrą głową. Te dzieciaki od dziecka tak biegają. Bardzo ich za to lubię.
Nawet, jeśli ktoś nie lubi pływać, samo posiedzenie w jaccuzzi z ciepłą wodą, gdy zimny wiatr owiewa ramiona, jest relaksujące, odprężające i dobre na wzmocnienie mniemania o sobie. Teraz czuję się taaaką bohaterką :)
Bilet kosztuje ok 500-600 ISK (ok. 13 zł) i można sobie pływać do końca dnia.
Tak, to prawda, że na islandzkich basenach, przed wejściem do pływalni trzeba wziąć prysznic nago. I zazwyczaj nie ma zamykanych kabin. Trzeba schować pruderię do kieszeni i zachowywać się tak jak wszyscy. W przebieralniach wiszą zresztą plakaty z narysowaną sylwetką człowieka i zaznaczonymi punktami, które należy dokładnie umyć - gdyby ktoś miał wątpliwości. Są też informacje, m.in. w języku polskim (na szczęście, nie tylko po polsku :)
Islandczycy po prostu zbiorowo dbają o czystość powyżej stóp. Nawiązanie do stóp nie wzięło się bez powodu. Nikt tam nie używa klapek kąpielowych. W Polsce klapki są nieodłącznym elementem każdego basenowego pływaka. W Polsce też obowiązkowo przechodzimy przey wanienkę z wodą (odkażającą?) pomiędzy basenem a prysznicem. Ja pierwszego dnia wzięłam klapki tylko po to, żeby biegać z nimi w rkach po pływalni i szukać dla nich miejsca.
Nie pieszczą się za bardzo nad sobą. Sporo na basenach matek z dziećmi. Dzieciaki biegają na zewnątrz całe mokre, w mokrych włosach. W lutym, podkreślam. Padał śniegodeszcz, wiał wiatr. Mam wdrukowane w głowie, że nie wolno wychodzić na podwórko z mokrą głową. Te dzieciaki od dziecka tak biegają. Bardzo ich za to lubię.
Nawet, jeśli ktoś nie lubi pływać, samo posiedzenie w jaccuzzi z ciepłą wodą, gdy zimny wiatr owiewa ramiona, jest relaksujące, odprężające i dobre na wzmocnienie mniemania o sobie. Teraz czuję się taaaką bohaterką :)
Copyright © 2013 Strefa Obrazu. Wszystkie zdjęcia oraz teksty publikowane na tej stronie są objęte ochroną praw autorskich