Kilka porad, ale tylko tych sprawdzonych na własnej skórze, po więcej informacji odsyłam do licznych przewodników
Podróż do Islandii
Nie ma rady na tanią podróż, na stopa trudno tam dojechać. My zaplanowaliśmy podróż pół roku wcześniej.
Z takim wyprzedzeniem ceny biletów na narodowe linie lotnicze (SAS i zaprzyjaźnione z nimi Icelandair) były podobne, jak ceny tzw. tanich linii. Lecieliśmy z przesiadką w Danii. Koszt biletu w dwie strony dla jednej osoby wyniósł ok. 1200 zł.
Z takim wyprzedzeniem ceny biletów na narodowe linie lotnicze (SAS i zaprzyjaźnione z nimi Icelandair) były podobne, jak ceny tzw. tanich linii. Lecieliśmy z przesiadką w Danii. Koszt biletu w dwie strony dla jednej osoby wyniósł ok. 1200 zł.
Komunikacja na Islandii
Postanowiliśmy na autobusy miejskie i podmiejskie. Kursują punktualnie i z przyzwoitą częstotliwością. Bilety można kupić na większych przystankach albo wprost u kierowcy.
Jeśli kupujemy bilet u kierowcy, trzeba podać mu (a właściwie wrzucić do skrzynki) odliczoną kwotę. Tylko gotówka. Kierowca nie wydaje reszty. Jednorazowy bilet u kierowcy kosztuje 350 ISK (ok. 8 zł).
Wszędzie czytałam, że można poprosić kierowcę o potwierdzenie kupna biletu (bo generalnie wrzuca się odliczoną kwotę i siada bez żadnego kwitka) i z tym potwierdzeniem można się jeszcze przesiąść do kolejnego autobusu (bilet ważny jest ok. 1,5 godziny). Ale wystarczy na wejściu powiedzieć do kierowcy "Hello" (zamiast po islandzku "Góðan daginn") i kierowca nie czeka już na żadne prośby. Widzi, że turysta, daje kwitek bez gadania.
Uwaga, na Islandii wszystkie przystanki (za wyjątkiem kilku dużych przesiadkowych) są na żądanie. To oznacza, że jak się dobrze schowasz przed wiatrem za wiatą, tak dobrze, że kierowca cię nie zauważy, to się nie zatrzyma. Przerobiliśmy to na własnej skórze, na peryferiach niestety. Nie trzeba rozpaczliwie machać, ale trzeba stać na widoku.
Podobnie podczas jazdy, warto wiedzieć gdzie chcemy wysiąść :), bo "stop" trzeba wcisnąć odpowiednio wcześniej.
Autobusami podróżowaliśmy przez pół miesiąca. Czasem na pojedynczych biletach, czasem kupowaliśmy trochę tańsze "9-przejazdówki" (wychodzi 300 ISK za bilet), raz nam się zdarzyło kupić bilet dobowy (900 ISK i pardon, nie jest on ważny 24 h, ale do północy w dniu zakupu).
Miejsko-podmiejskim autobusem pojechaliśmy także do odległego o 45 km miasta Akranes. Kierowca pobrał po dwa bilety od osoby - proste i jasne rozliczenie.
Wszystko działa sprawnie i wystarcza, żeby dostać się tam, gdzie chcieliśmy.
Jeśli kupujemy bilet u kierowcy, trzeba podać mu (a właściwie wrzucić do skrzynki) odliczoną kwotę. Tylko gotówka. Kierowca nie wydaje reszty. Jednorazowy bilet u kierowcy kosztuje 350 ISK (ok. 8 zł).
Wszędzie czytałam, że można poprosić kierowcę o potwierdzenie kupna biletu (bo generalnie wrzuca się odliczoną kwotę i siada bez żadnego kwitka) i z tym potwierdzeniem można się jeszcze przesiąść do kolejnego autobusu (bilet ważny jest ok. 1,5 godziny). Ale wystarczy na wejściu powiedzieć do kierowcy "Hello" (zamiast po islandzku "Góðan daginn") i kierowca nie czeka już na żadne prośby. Widzi, że turysta, daje kwitek bez gadania.
Uwaga, na Islandii wszystkie przystanki (za wyjątkiem kilku dużych przesiadkowych) są na żądanie. To oznacza, że jak się dobrze schowasz przed wiatrem za wiatą, tak dobrze, że kierowca cię nie zauważy, to się nie zatrzyma. Przerobiliśmy to na własnej skórze, na peryferiach niestety. Nie trzeba rozpaczliwie machać, ale trzeba stać na widoku.
Podobnie podczas jazdy, warto wiedzieć gdzie chcemy wysiąść :), bo "stop" trzeba wcisnąć odpowiednio wcześniej.
Autobusami podróżowaliśmy przez pół miesiąca. Czasem na pojedynczych biletach, czasem kupowaliśmy trochę tańsze "9-przejazdówki" (wychodzi 300 ISK za bilet), raz nam się zdarzyło kupić bilet dobowy (900 ISK i pardon, nie jest on ważny 24 h, ale do północy w dniu zakupu).
Miejsko-podmiejskim autobusem pojechaliśmy także do odległego o 45 km miasta Akranes. Kierowca pobrał po dwa bilety od osoby - proste i jasne rozliczenie.
Wszystko działa sprawnie i wystarcza, żeby dostać się tam, gdzie chcieliśmy.
Ceny
Islandia należy do grupy najdroższych krajów w Europie. Ceny żywności są ok. 3 razy wyższe niż w Polsce.
Wiedzieliśmy o tym i byliśmy na to przygotowani, ale na początku mieliśmy barierę psychologiczną, dlatego, że ceny w Islandii podawane są w setkach i tysiącach. Jeśli chleb kosztuje 350 czegoś tam, to się człowiek zastanawia, wydając te setki. Na Islandii po prostu nie mieli od dawna denominacji.
Wiedzieliśmy o tym i byliśmy na to przygotowani, ale na początku mieliśmy barierę psychologiczną, dlatego, że ceny w Islandii podawane są w setkach i tysiącach. Jeśli chleb kosztuje 350 czegoś tam, to się człowiek zastanawia, wydając te setki. Na Islandii po prostu nie mieli od dawna denominacji.
Click here to edit.

Spośród sklepów rządzi Bonus. I to nie tylko wśród turystów, co kilka kroków widać ludzi maszerujących z reklamówkami z różową świnką (logo sklepu) .
To bardzo przyzwoicie wyposażona sieć sklepów, w której można kupić to samo co w innych sklepach, tylko trochę taniej.
Większość cen, które podajemy, to właśnie ceny z Bonusa. My przez większość pobytu sami sobie gotowaliśmy, stąd wśród naszych zakupów np. mięso jagnięce. Przytaczamy też ceny, które były zbyt zaporowe (np. wódka), ale jeśli ktoś bardzo chce kupić islandzką kminkówkę, można ją nabyć za 1/4 tej ceny na lotnisku w drodze powrotnej.
Dla ułatwienia podajemy ceny w przybliżeniu w złotówkach (stan na luty 2013 r.)
To bardzo przyzwoicie wyposażona sieć sklepów, w której można kupić to samo co w innych sklepach, tylko trochę taniej.
Większość cen, które podajemy, to właśnie ceny z Bonusa. My przez większość pobytu sami sobie gotowaliśmy, stąd wśród naszych zakupów np. mięso jagnięce. Przytaczamy też ceny, które były zbyt zaporowe (np. wódka), ale jeśli ktoś bardzo chce kupić islandzką kminkówkę, można ją nabyć za 1/4 tej ceny na lotnisku w drodze powrotnej.
Dla ułatwienia podajemy ceny w przybliżeniu w złotówkach (stan na luty 2013 r.)
Ceny żywnościChleb - 6 zł
Bułki ( 4 zapakowane razem) - 2,50 zł Mleko (1 l) - 3 zł Ser żółty (ok 300 g) - 14 zł Skyr (200 g) - 3,50 zł Masło (0,5 kg) - 8 zł Salami (100 g) - 5 zł Mięso, jagnięcina (udziec, 2,1 kg) - 83 zł Pierś z kurczaka (860 g) - 42 zł Krewetki mrożone (150 g) - 9 zł Homar (mrożonka, 185 g) - 18 zł Svidasulta (salceson z owczej głowy, 180 g) - 11 zł Parówki (10 sztuk) - 10 zł Makaron (0,5 kg) - 3 zł Ogórek szklarniowy - 3,50 zł Cytryna (1 szt) - 1,2 zł Napój owocowy (1 l) - 7 zł Tabliczka czekolady (anyżkowa) - 4 zł Popcorn (3 paczki, 0 % tłuszczu) - 6 zł Piwo Polar Beer (puszka 0,5 l) - 7 zł Piwo Viking (puszka 0,5 l) - 9 zł Piwo w pubie (0,5 l) - 22 zł Wódka Brennivín (1 l) - 130 zł (na lotnisku: ok 35 zł) |
Zwiedzanie (bilety)Blue Lagoon - 120 zł
Muzeum Penisów - 25 zł Wieża widokowa Hallgrimskirkja - 14 zł Reykjavicka Karta Turystyczna (dobowa) - 71 zł PamiątkiSłynny islandzki sweter (męski) - ok. 400 zł (-15% przy zwrocie tax free)
|
Tax free
O co z tym chodzi? Ano o to, że może być taniej niż widzimy w cenniku sklepu.
W sklepach z pamiątkami (do których wchodzą tylko turyści), sprzedawca daje razem z zapakowanym towarem druczek, który trzeba sobie potem na spokojnie wypełnić (imię, nazwisko, adres, nr karty). Ten druczek i zakupiony towar wnosimy w bagażu podręcznym na lotnisko w Keflaviku. Jeśli kupiliśmy sobie rękawiczki, sweter i inne tradycyjne wyroby islandzkie, nie musimy nawet tego nikomu pokazywać (najlepiej zapytać sprzedawcy od razu) i pamiątki ładujemy do walizki, a pokazujemy sam druczek. Po odprawie celnej udajemy się na I piętro do boxu oznaczonego "Tax free refund". Pokazujemy pani/panu druczek i towar, pani/pan pyta czy chcemy zwrot gotówką czy na kartę.
Można dostać 15% zwrotu ale nie więcej niż 5000 ISK (czyli nie więcej niż ok 130 zł). Potrącają za tę operację jeszcze 7%.
Ok, fajnie. Niefajne jest to, że niektórzy nie mają żadnego wstydu. Przed nami w kolejce stanęło parę Rosjan. My mieliśmy jeden kwitek za sweter. U nich naliczyliśmy tych kwitów ok. 80 (przypominam, można odzyskać do 130 zł). Chyba kupowali pojedynczo gumy do żucia albo skupowali te druczki tax free od dzieci za zakup ołówków.
W sklepach z pamiątkami (do których wchodzą tylko turyści), sprzedawca daje razem z zapakowanym towarem druczek, który trzeba sobie potem na spokojnie wypełnić (imię, nazwisko, adres, nr karty). Ten druczek i zakupiony towar wnosimy w bagażu podręcznym na lotnisko w Keflaviku. Jeśli kupiliśmy sobie rękawiczki, sweter i inne tradycyjne wyroby islandzkie, nie musimy nawet tego nikomu pokazywać (najlepiej zapytać sprzedawcy od razu) i pamiątki ładujemy do walizki, a pokazujemy sam druczek. Po odprawie celnej udajemy się na I piętro do boxu oznaczonego "Tax free refund". Pokazujemy pani/panu druczek i towar, pani/pan pyta czy chcemy zwrot gotówką czy na kartę.
Można dostać 15% zwrotu ale nie więcej niż 5000 ISK (czyli nie więcej niż ok 130 zł). Potrącają za tę operację jeszcze 7%.
Ok, fajnie. Niefajne jest to, że niektórzy nie mają żadnego wstydu. Przed nami w kolejce stanęło parę Rosjan. My mieliśmy jeden kwitek za sweter. U nich naliczyliśmy tych kwitów ok. 80 (przypominam, można odzyskać do 130 zł). Chyba kupowali pojedynczo gumy do żucia albo skupowali te druczki tax free od dzieci za zakup ołówków.
Nocleg
My znaleźliśmy nocleg w cenie 9 000 ISK za noc za pokój. Wyszło niewiele poniżej stu zł za osobę za noc. Czysty ładny pokój z łazienką i kuchnią. Oddzielne wejście. Ogród z widokiem na ocean i Esję. Miasteczko satelitarne Reykjaviku - Mosfellsbær. Dojazd do stolicy - 20 minut autobusem. Wi-fi. życzliwa pomoc właścicieli.
Co kto lubi, ja nie zamieniłabym tego na kilkuosobowy pokój bez łazienki w schronisku w centrum stolicy w tej samej cenie.
Co kto lubi, ja nie zamieniłabym tego na kilkuosobowy pokój bez łazienki w schronisku w centrum stolicy w tej samej cenie.
Koszty całej wyprawy
Wyprawa do Islandii to nie jest tania impreza. Ale można taniej, niż się człowiekowi wydaje po przeczytaniu kilku poradników i ofert wycieczek. Nam się udało zmieścić mniej więcej w połowie ceny, jaką trzeba zapłacić organizatorom gotowych. Ok, nie jeździliśmy autami z napędem 4x4. Nie zrobiliśmy dwudniowego wypadu na lodowiec. Może coś jeszcze straciliśmy. Ale pojechaliśmy w konkretnym celu i plan zrealizowaliśmy na 200%.
Nie mam zamiaru odbierać racji gotowym wycieczkom. Mieliśmy kontakt z organizatorem, Polakiem realizującym turystyczne wyjazdy dla grup. To człowiek wielkiej pasji, zakochany w Islandii, na pewno można wiele z nim zobaczyć.
Ale my starannie zaplanowaliśmy podróż sami. Mieliśmy jasno wyznaczone priorytety. Skupiliśmy się na tym co sami chcemy i możemy zrobić. I wszystko udało nam się lepiej niż dobrze.
Podróż i spanie wyniosło nas ok 4 200 zł za dwie osoby i na to zaoszczędziliśmy pieniądze długo wcześniej. Z Polski wzięliśmy suchy prowiant za ok 400 zł, dzięki temu nie wydaliśmy tam tych pieniędzy przemnożonych przez 3. Kolejne oszczędności zrobiliśmy na podróżowaniu na miejscu miejskimi autobusami (po 3 dniach nabraliśmy w tym biegłości).
Liczyliśmy się z większymi wydatkami na wycieczki za zorzą, ale okazało się, że to ona przyszła do nas - to dzięki temu, że nie mieszkaliśmy w samej stolicy.
Więc w zasadzie zostało nam wydawanie pieniędzy na przyjemności, które umilały życie, ale bez nich też byłoby w porządku.
Nie próbuję napisać, że wycieczka na Islandię jest tańsza niż 2-tygodniowy pobyt nad Bałtykiem. Ale chcę zachęcić tych, którzy się wahają i tych, którym budżet się nie spina, do próby zorganizowania wyjazdu na własną rękę. Da się to zrobić za mniej, niż wynika pierwszych oględzin w sieci.
Nie mam zamiaru odbierać racji gotowym wycieczkom. Mieliśmy kontakt z organizatorem, Polakiem realizującym turystyczne wyjazdy dla grup. To człowiek wielkiej pasji, zakochany w Islandii, na pewno można wiele z nim zobaczyć.
Ale my starannie zaplanowaliśmy podróż sami. Mieliśmy jasno wyznaczone priorytety. Skupiliśmy się na tym co sami chcemy i możemy zrobić. I wszystko udało nam się lepiej niż dobrze.
Podróż i spanie wyniosło nas ok 4 200 zł za dwie osoby i na to zaoszczędziliśmy pieniądze długo wcześniej. Z Polski wzięliśmy suchy prowiant za ok 400 zł, dzięki temu nie wydaliśmy tam tych pieniędzy przemnożonych przez 3. Kolejne oszczędności zrobiliśmy na podróżowaniu na miejscu miejskimi autobusami (po 3 dniach nabraliśmy w tym biegłości).
Liczyliśmy się z większymi wydatkami na wycieczki za zorzą, ale okazało się, że to ona przyszła do nas - to dzięki temu, że nie mieszkaliśmy w samej stolicy.
Więc w zasadzie zostało nam wydawanie pieniędzy na przyjemności, które umilały życie, ale bez nich też byłoby w porządku.
Nie próbuję napisać, że wycieczka na Islandię jest tańsza niż 2-tygodniowy pobyt nad Bałtykiem. Ale chcę zachęcić tych, którzy się wahają i tych, którym budżet się nie spina, do próby zorganizowania wyjazdu na własną rękę. Da się to zrobić za mniej, niż wynika pierwszych oględzin w sieci.
Co spakować?
Jestem nadgorliwym organizatorem, moja lista rzeczy do spakowania kompromituje mnie w oczach przyjaciół - jest za długa.
Na potrzeby tej strony ocenzuruję się i wpiszę tylko rzeczy, która bardzo nam się przydały i które nam się nie przydały wcale.
Igła i nitka. Okazały się niezbędne, aby naprawić... statyw do aparatu, który nadwyrężyłam podczas zdjęć zorzy. Paweł niczym MacGyver naprawił to co ja po ciemku nadłamałam. Zrobił mojemu kulawemu statywowi protezę wykorzystując igłę, nitkę i metalową osłonkę z zapalniczki. Statyw zaczął działać.
Latarka. Wiadomo po co, po owczym pędzie na emocjach za zorzą, trzeba jakoś wrócić do domu po tych łączkach, które wcale równe nie były.
Proszek do prania. Pakowaliśmy się w na dwa tygodnie. Kiedy zapakowaliśmy sprzęt foto, dwa statywy, wódkę dla gospodarzy w prezencie oraz coś dla nas, okazało się, że nie zmieszczą się wszystkie zaplanowane ubrania. Wywaliłam większość ubrań, wpakowałam mały proszek. Idealny plan. Okazało się, że wzięłam za dużo odziezy.
Spodnie przeciwdeszczowe. Takie niezbyt ładne, które zakłada się na dżinsy. A potem można je zwinąć w paczuszkę wielkości chusteczek higienicznych. Może nie wyglądałam w nich jak nimfa, ale dzięki nim obaliłam mit, że w Islandii nie ma rzeczy nieprzemakalnych :) Nie wspomnę, bo to oczywiste, o dobrej kurtce i butach. Te spodnie kupiłam w ostatniej chwili i się przydały.
Okulary słoneczne. Koniecznie. Zimą, jak słońce odbijało się od śniegu, niemożliwe było wyjście bez nich. Bardzo były przydatne też podczas śnieżycy, kiedy w oczy wbijały się lodowe igły.
Termos. Na bezowocne noce kiedy polowaliśmy na zorzę.
Czekolady. Wzięliśmy ich sporo. Nie tylko wcinaliśmy je każdego dnia podczas wielogodzinnych wypraw. Były też fajnym podarunkiem dla Islandczyków, czekolada z polskimi napisami cieszyła się sporą popularnością. Polecam mieć kilka w zapasie.
***
Co nam się w ogóle nie przydało:
Karty do gry, kości, szachy, gazety, książki - nie nudziliśmy się ani przez minutę.
Suszarka do włosów - przeczytałam mądrą poradę, że dobrze mieć suszarkę, bo można nią wysuszyć przemoczone rzeczy. To na pewno może się przydać, tyle, że tam gdzie spaliśmy, grzejniki były tak gorące, że wszystko schło w kilka minut.
Klapki na basen - nosiłam je, owszem, w ręce. Nikt na Islandii nie używa klapek na basenie.
Na potrzeby tej strony ocenzuruję się i wpiszę tylko rzeczy, która bardzo nam się przydały i które nam się nie przydały wcale.
Igła i nitka. Okazały się niezbędne, aby naprawić... statyw do aparatu, który nadwyrężyłam podczas zdjęć zorzy. Paweł niczym MacGyver naprawił to co ja po ciemku nadłamałam. Zrobił mojemu kulawemu statywowi protezę wykorzystując igłę, nitkę i metalową osłonkę z zapalniczki. Statyw zaczął działać.
Latarka. Wiadomo po co, po owczym pędzie na emocjach za zorzą, trzeba jakoś wrócić do domu po tych łączkach, które wcale równe nie były.
Proszek do prania. Pakowaliśmy się w na dwa tygodnie. Kiedy zapakowaliśmy sprzęt foto, dwa statywy, wódkę dla gospodarzy w prezencie oraz coś dla nas, okazało się, że nie zmieszczą się wszystkie zaplanowane ubrania. Wywaliłam większość ubrań, wpakowałam mały proszek. Idealny plan. Okazało się, że wzięłam za dużo odziezy.
Spodnie przeciwdeszczowe. Takie niezbyt ładne, które zakłada się na dżinsy. A potem można je zwinąć w paczuszkę wielkości chusteczek higienicznych. Może nie wyglądałam w nich jak nimfa, ale dzięki nim obaliłam mit, że w Islandii nie ma rzeczy nieprzemakalnych :) Nie wspomnę, bo to oczywiste, o dobrej kurtce i butach. Te spodnie kupiłam w ostatniej chwili i się przydały.
Okulary słoneczne. Koniecznie. Zimą, jak słońce odbijało się od śniegu, niemożliwe było wyjście bez nich. Bardzo były przydatne też podczas śnieżycy, kiedy w oczy wbijały się lodowe igły.
Termos. Na bezowocne noce kiedy polowaliśmy na zorzę.
Czekolady. Wzięliśmy ich sporo. Nie tylko wcinaliśmy je każdego dnia podczas wielogodzinnych wypraw. Były też fajnym podarunkiem dla Islandczyków, czekolada z polskimi napisami cieszyła się sporą popularnością. Polecam mieć kilka w zapasie.
***
Co nam się w ogóle nie przydało:
Karty do gry, kości, szachy, gazety, książki - nie nudziliśmy się ani przez minutę.
Suszarka do włosów - przeczytałam mądrą poradę, że dobrze mieć suszarkę, bo można nią wysuszyć przemoczone rzeczy. To na pewno może się przydać, tyle, że tam gdzie spaliśmy, grzejniki były tak gorące, że wszystko schło w kilka minut.
Klapki na basen - nosiłam je, owszem, w ręce. Nikt na Islandii nie używa klapek na basenie.
Copyright © 2013 Strefa Obrazu. Wszystkie zdjęcia oraz teksty publikowane na tej stronie są objęte ochroną praw autorskich